Szukamy pozytywów dnia powszedniego. Bilans na dziś:
Radości dnia powszedniego
1. Deszczowy poranek, zwykle nie budzący radości, dzisiaj podział jak odświeżająca chłodna kąpiel po wielu dniach upałów. Przyjemne orzeźwienie w drodze do pracy.
2. Pyszny obiad zrobiony przez Męża – tagliatelle z pieczarkami w sosie serowo-śmietanowym plus leciutkie białe wino from Chile – poezja….(bomba kaloryczna ale poetyczna)
3. Perspektywa spokojnego wieczoru po całym tygodniu domowo-zawodowych obowiązków – jak tylko Córcia zaśnie mamy w planach mały seans kinowy, polegiwanie na kanapie, chrupanie orzeszków. A najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że to dopiero początek weekendu i jest szansa na zwolenienie tempa choć na chwilę. Czego Wam wszystkim serdecznie życzę
Drugi dzień poszukiwania pozytywnych przeżyć i doświadczeń. 1. Pobudka o 8. 30 – obudziłam się 'sama z siebie’, cudowny znak wolnego weekendu. W tygodniu mój budzik dzwoni czasem o 5. 30, więc możliwość pospania do 8 to dla mnie mega pozytyw. No i drugi mały dwuletni budzik też się zachował wyjątkowo przyzwoicie – na dzień dobry zamiast zwyczajowego 'Mamusiu, tatusiu, już nie śpię!’ usłyszałam 'Mamusiu, już nie śpisz?’ – bezcenne 2. Spotkanie z dawną niewidzianą znajomą – przyjaciółką mojej Mamy – i Jej miłe słowa, przekonujące mnie, że niewiele się zmieniłam od czasów licealnych. Kurtuazja to jedno, ale miło czasem usłyszeć coś takiego (próżność skutecznie połechtana, hihi). 3. Niespodziewana atrakcja podczas wieczornego spaceru – zmierzch już zapadał, kiedy wracaliśmy z Mają z placu zabaw do domu (z uwagi na upały wszystkim nam nieco przesunął się zegar biologiczny i zaczynamy normalnie funkcjonować pod wieczór) – no i byliśmy świadkami zaskakującego spektaklu. Na osiedlowej górce tuż przy Ogródku Jordanowskim pan w średnim wieku puszczał swoim dzieciom (wnukom?) chińskie lampiony. Dzieciaki były oczywiście zachwycone, ale najlepsze było to, że latające kule wypełnione światłem zwróciły uwagę wszystkich w okolicy. Niesamowite było obserwować ten sam wyraz fascynacji na twarzach kilkuletnich maluchów, nastolatków wracających z meczu na pobliskim 'Orliku’ czy starszych pań i panów wyprowadzających swoje ukochane psy na wieczorny spacer. Takie pierwotne uwielbienie dla żywego ognia, światła i swobodnego lotu – coś wspaniałego…
Szukania pozytywów dzień trzeci 1. Banalne ale jakże przyjemne – gorąca, aromatyczna kawa wypita w łóżku, przed telewizorem – ciąg dalszy wolnego weekendu. 2. Jak upał, to i lody. Dzisiejsze jedzone rodzinnie lody 'z maszyny’ przywołały jedno z najmilszych wspomnień z dzieciństwa: oczekiwanie na sezon letni, kiedy to lody w waflu staną się wreszcie towarem dostępnym codziennie, wyprawa do cukierni z drobniakami w kieszeni i dreszcz emocji -czy oprócz standardowych śmietankowych pojawią się w ofercie jakieś pyszne nowości (do wyboru owocowe lub kakaowe), czy dam radę zjeść cztery gałki a nie jak zwykle dwie i tak dalej i tak dalej…No i niezapomniany smak lodów kręconych kupowanych w Łodzi w budce 'u Reginalda’ w pobliżu XXVI LO (osoby z Karolewa na pewno wiedzą, o co chodzi, i liczę, że w razie potrzeby poprawią to, co przeinaczyła moja zawodna pamięć). Dla mnie to na zawsze będzie smak wakacji 3. Burza! Nadchodząca tuż przed zmierzchem, obserwowana z okna, najpierw otwartego, a później już zza szyby. Przynosi obietnicę ochłody i powiew świeżego powietrza po morderczych temperaturach w ciągu dnia. Grzmiało delikatnie, popadało dość oszczędnie, a ja wciąż czekam na moją ulubioną część tego spektaklu – błyskawice Uwielbiam to uczucie oczyszczenia po burzy, oczyszczenia dosłownego i w przenośni.